czwartek, 20 czerwca 2013

Prolog

Wbiegła cała zadyszana do klasy, spóźniona. To nie w jej stylu. Wczorajsza kłótnia z tatą, nieprzespana noc, złośliwość rzeczy martwych takich jak budzik, zrobiły swoje. Wydukała ciche 'przepraszam', po czym zajęła swoje miejsce w ławce. Po drodze napotkała dłoń przyjaciółki, która po dotknięciu z jej, natychmiast przyniosła poczucie ulgi i bezpieczeństwa. Spojrzała na nią ukradkiem, po czym posłała ciepły uśmiech. Szybko ominęła ławki pozostałych uczniów i  zwinnie usiadła na swoim miejscu , zadowolona z tego, że w końcu znalazła się na zajęciach. Rozpakowała z torby potrzebne rzeczy. Nie darowałaby sobie, gdyby miała opuścić ją lekcja historii. Co tu dużo mówić, żadna lekcja nie mogła jej opuścić! Od zawsze była prymuską, tą najgrzeczniejszą i najinteligentniejszą w całej szkole. Można powiedzieć, że była wręcz wzorem do naśladowania. Kochała się uczyć. Było to głównym celem w jej jakże bardzo kruchym życiu. W pełni już skupiona, otworzyła zeszyt i zaczęła notować przyczyny i skutki II Wojny Światowej.


Ale ja nie chcę wracać do domu, rozumiesz?
Jest mi tu dobrze i niech tak zostanie!
Nie rób mi tego!
Nie pozwolą Ci mnie stąd zabrać, nie po tym wszystkim...
Tato, proszę...

Usłyszała już potem tylko nic nie znaczące sygnały w słuchawce telefonu. Usiadła na skraju łóżka i pozwoliła łzom swobodnie wydostawać się z jej oczu. Wiedziała, że płacz w niczym jej nie pomoże, jednak musiała dać upust emocjom. Ukryła twarz w dłoniach, które już po chwili zaczęły robić się wilgotne. W jej głowie aż roiło się od myśli. Chciała w tym momencie móc być przy swoim najlepszym przyjacielu, który ze względu na nią musiał wyjechać. Nie miała pojęcia gdzie jest, co się z nim dzieje. Wiedziała tylko, że jest bezpieczny. Każdego dnia modliła się o chociażby najdrobniejszy znak od niego, o coś, co dałoby jej pewność, że wszystko z nim w porządku. To właśnie z nim potrafiła rozmawiać o wszystkim bez żadnych skrupułów czy zahamowań. Widział o niej wszystko, tak samo jak ona o nim. Nie potrafiła pogodzić się z myślą, że tak po prostu musiał wyjechać, zostawiając ją z tym wszystkim samą. Nie miał innego wyjścia...
Usiadła na środku dużego łóżka, podkurczając nogi pod siebie i kiwając się na boki, co chwilę pociągając nosem. W pokoju panowała cisza, zakłócana tylko przez odgłosy kropel deszczu obijających się o parapet. Uchyliła okno wpuszczając do środka zimne i orzeźwiające powietrze. Był już listopad, dlatego deszcz o tej porze roku nikogo nie dziwił. Wlepiła swój wzrok w bliżej nieokreślony punkt, zastanawiając się nad tym co będzie dalej. Krajobraz malujący się przed jej oczami był wyjątkowo piękny i uspokajający. Potrząsnęła swoją głową, jakby chciała pozbyć się wszystkich myśli, które krążyły jej po głowie. Sięgnęła do kieszeni swojej bluzy, wyciągając z niej jednego papierosa i zapalniczkę. Zaciągnęła się dymem, który już po chwili dał znać o sobie w jej płucach. Cieszyła się tą chwilę tak długo jak mogła. Wiedziała, że za chwilę do pokoju wróci jej przyjaciółka, a widząc jej stan na pewno nie da jej spokoju. Wyrzuciła resztki spalonego tytoniu i zamknęła okno. Chcąc tylko aby ten dzień już się skończył, od razu skierowała się do łazienki, gdzie wzięła szybki prysznic. Przebrana w piżamę, wskoczyła pod kołdrę cała się nią opatulając. Po niedługiej chwili usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i głośne kichnięcie. Uśmiechnęła się tylko pod nosem i zamknęła oczy, udając, że śpi. Nie chciała żadnych pytań. Amy najwyraźniej się nabrała, gdyż po cichu na palcach udała się do łazienki. Wyszła z niej po 15 minutach i już po chwili dało się słyszeć jej miarowy oddech oznaczający, że śpi. Ona tylko przekręciła się na drugi bok, myśląc na zmianę o jej rozmowie z ojcem i o swoim przyjacielu.




- Jutro będziemy omawiać pierwsze lata wojny, więc radzę Wam się przygotować do tematu. To wszystko na dziś, dziękuję.
Profesor Swen zakończył swoją lekcję idealnie w momencie, gdy zadzwonił dzwonek. Zamyślona Rose poderwała się z miejsca, słysząc, że to już koniec zajęć. Przez całą lekcję wracała myślami do wczorajszego wieczoru, przez co nie mogła skupić się na lekcji. Wszyscy jak jeden mąż rzucili się do wyjścia z klasy, zostawiając w klasie ją i Amy. Nie spieszyło im się na przerwę, gdyż uważały, że 10 minut w tę czy w tamtą nie robi żadnej różnicy.
- Rose, mogłabyś zostać na chwilę? - usłyszała spokojny głos profesora.
- Tak, oczywiście - posłała koleżance znaczący wzrok po czym skierowała się do biurka nauczyciela.
- Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku i że dzisiejsze spóźnienie było pierwszym i ostatnim - powiedział na jednym wydechu nie przerywając sprawdzania czyjegoś referatu.
- Tak, przepraszam panie profesorze. Obiecuję, że to już więcej się nie powtórzy - odpowiedziała lekko przestraszonym głosem automatycznie spuszczając głowę w dół.
- Coś się stało? Masz spuchnięte oczy - skierował wzrok znad kartki na twarz dziewczyny.
- Miałam po prostu nieprzespaną noc - wytłumaczyła szybko zgarniając kosmyk włosów za ucho.
- Chciałbym w to wierzyć - profesor westchnął głęboko, a ona w geście przeprosin posłała mu lekki uśmiech. Przełożyła torbę przez ramię i wyszła z sali.
- Dlaczego nie zbudziłaś mnie rano?! - naskoczyła na przyjaciółkę, która czekała na nią pod drzwiami.
- Żartujesz sobie? Nie dało się Ciebie dobudzić - uniosła ręce w geście obronnym i wyminęła swoją rówieśniczkę. - Wiem, że nie lubisz opuszczać lekcji, ale jeden dzień wolny by Ci nie zaszkodził.
Rose posłała jej tylko mordercze spojrzenie, mówiące o tym, żeby lepiej nie kontynuowała swojej wypowiedzi.
- Co się wczoraj stało? Widziałam, że płakałaś, ale pewnie nic z Ciebie bym nie wyciągnęła, dlatego nie męczyłam.
- Nie, nic, no co Ty - nie wiedziała jak zmienić temat, zaskoczyła ją.
- Proszę Cię, znam Cię. Ojciec dzwonił? - no tak, nie ma to jak bezpośrednie pytanie. Ale chyba właśnie za to najbardziej ją lubiła, za jej szczerość i otwartość.
- Porozmawiamy potem, chodźmy na biologię - sprytnie złapała ją za rękę i zaczęła ciągnąć w kierunku sali. Szkoła była ogromna, dlatego musiały się pospieszyć, żeby zdążyć. Rose biegła przez korytarz, zwinnie wymijając pozostałych uczniów. Odwróciła się na moment w stronę przyjaciółki, gdy nagle poczuła, że na kogoś wpada.
- Jak biegasz, sieroto! - usłyszała tak dobrze znany a zarazem znienawidzony głos. William Harris. Niewychowany dupek z równoległej klasy. W słownikowym skrócie bożyszcze wszystkich dziewczyn w szkole, okolicy i mieście. Wysoki brunet, wysportowany, umięśniony, o zniewalających szarych oczach i uśmiechu, nad wyraz chamski i arogancki. Od zawsze otoczony przez grupę nastolatek, które oczarowane jego urodą i wdziękiem chodziły za nim krok w krok. Stał tam razem ze swoimi kumplami śmiejąc się z czegoś lub co wydawało się bardziej prawdopodobne - z kogoś. Jego orszak wtórował mu przy każdym wybuchu śmiechu. Uwielbiali uprzykrzać ludziom życie. Byli młodzi, przystojni, z bogatych rodzin. Poza dziewczynami i imprezami, jakie co weekend urządzali w swoich pokojach, nic ich nie interesowało.
- O proszę, kogo my tu mamy, Stone - odwrócił się i zaczął mierzyć Rose z góry do dołu. Nienawidziła go z całego serca, a jego widok wręcz przyprawiał ją o mdłości.
- Zejdź mi z drogi Harris - wysyczała tylko w jego stronę starając się go wyminąć. Nie pozwolił jej tak szybko uciec, dlatego zagrodził jej drogę swoim ciałem, łapiąc ją za ramię. W całej szkole dało się słyszeć dźwięk dzwonka oznajmiającego początek kolejnej lekcji, więc wszyscy uczniowie jak na komendę zaczęli się rozchodzić do swoich klas.
- Leć na biologię, powiedz pani Cowen, że jestem u pielęgniarki - powiedziała Rose do swojej przyjaciółki, która stała spanikowana. Nie chciała zostawić jej samej, jednak wiedziała, że musi je jakoś usprawiedliwić. Bała się o nią, ale mimo to kiwnęła głową na znak, że zrozumiała i zaczęła biec w kierunku sali. Koledzy Willa także udali się na swoje zajęcia. Zostali zupełnie sami.
- Puść mnie - powiedziała przez zęby z całych sił próbując się wyrwać.
- O proszę, nasza biedna sierotka chce ze mną walczyć? No, no, odważnie - odpowiedział jej tym swoim aroganckim i złośliwym tonem. Zadarła głowę do góry posyłając mu morderczy wzrok, sygnalizujący o jej gotowości do walki. Była świadoma tego, że w każdej chwili mógłby ją uderzyć, jednak nagły przypływ adrenaliny zrobił swoje. Oczy Willa z rozbawionych postawą dziewczyny również zaczęły robić się wąskie i groźne. Jeszcze raz postanowiła szarpnąć ręką, tym samym próbując się uwolnić z jego ucisku, jednak jej próba skoczyła się niepowodzeniem. W zamian za to  brunet z całej siły przyparł ją do ściany, znacznie się do niej przybliżając. Poczuła jego groźny oddech na swojej twarzy, automatycznie odwracając się do niego bokiem.
- Nie zaczynaj, Stone. Dobrze wiesz, że nie lubię jak mnie denerwujesz, a już w szczególności gdy mam zły humor. Wyświadcz mi przysługę i nie każ mi patrzeć na Ciebie w momencie gdy mam o wiele ciekawsze rzeczy do roboty. - wysyczał w jej stronę, znacznie zniżając swój głos. Odważyła się i spojrzała mu w oczy.
- Zauważ, że to Ty mnie trzymasz i nie dajesz od siebie odejść.
W chłopaku aż się zagotowało. Wzmocnił swój uścisk na jej ramieniu, jednak nie dała tego po sobie poznać.
- Od kiedy to zrobiłaś się taka pyskata, co?
- Bądź dla ludzi taki, jacy oni są dla Ciebie - odpowiedziała mu prosto w twarz. Stał stanowczo za blisko niej. Na te słowa nachylił się jeszcze bardziej, podrażniając swoim oddechem jej twarz. Poczuła bijący od niego chłód i brak jakichkolwiek uczuć. Taki właśnie był. Nie dopuszczał do siebie żadnych uczuć, które mogłyby go uczynić miłym i kochającym. Wolał siebie w wersji bezdusznego łajdaka, za którym uganiały się wszystkie dziewczyny. No, nie wszystkie. Z Rose nienawidzili się odkąd tylko znaleźli się w tej samej szkole. Nie było dnia, w którym nie zjechaliby siebie nawzajem. Ona była typem grzecznej córeczki, on nastoletnim buntownikiem. Różnili się od siebie pod każdym względem.
- Zejdź mi z oczu, szmato - powiedział jej prosto w oczy i zaczął iść w swoją stronę.
- Szmatami możesz nazywać te wszystkie niunie, z którymi spałeś, a nie mnie - odkrzyknęła mu wyjątkowo oburzona.
- A co, szkoda Ci? - na jego twarz wstąpił tak dobrze jej znany złośliwy uśmieszek, który był już jego znakiem rozpoznawczym.
- Niedoczekanie Twoje - poprawiła tylko swoją torbę i ruszyła w kierunku sali biologicznej.
- Wiem, że o tym marzysz, Stone!
- Dupek - powiedziała sama do siebie pod nosem, zdenerwowana całą tą sytuacją.





A więc jest i prolog. Mam nadzieję, że nie zniechęcicie się moim poprzednim blogiem, któremu jednak nie podołałam i że będziecie czytać ten. Co prawda nie jest on o The Wanted, jednak mam co do niego innego poważne plany :D A więc czytajcie i komentujcie, kolejny rozdział postaram się dodać już niedługo ;)


3 komentarze:

  1. hej hej hej ! Stęskniłam się za Tobą :*

    po pierwsze - prolog mega mi się podoba. Zjawiskowo to wszystko opisałaś ... i zapowiada się niezmiernie ciekawa dalsza część :*

    zatem czekam na nexciorka niecierpliwie ;*

    a. i żałuję ze oprzedni blog został zawieszony, ale ... zawsze go można odwiesić i przypomnieć swoja mega historie z TW, bo czytałam z zapartym tchem. pomysl o tym moja droga ;*

    Jejć ! ciesze się ze jesteś ;* <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow... Jestem pod wielkim wrażeniem, Słońce, naprawdę! ;o
    Prolog zapowiadający bardzo ciekawe opowiadanie! Aż nie mogę się doczekać, kiedy będziesz dodawała kolejne rozdziały, na które juz wiem, że będę czekać z zapartym tchem :)
    Od razu widać, że podeszłaś do tego opowiadania z wielką pasją i że masz do niego ciekawe plany ;DD
    Ja w ogóle uwielbiam Twój styl pisania i Twoje pomysły, a tym prologiem tak mnie rozochociłas, że o mamo! :DD
    Mimo, że nie będzie o TW to się zajarałam! :D

    Jak ja bym chciała, żebyś i tamto opko kontynuowała :(( Tak fajnie się je czytało i tak bardzo zawsze czekałam na następne rozdziały...

    Ale cieszę się, że wróciłas z nowym blogiem i to jakim! ;D
    Wiem, powtarzam się wybacz xD

    Całuję mocno i czekam na pierwszy! :******

    OdpowiedzUsuń