czwartek, 27 czerwca 2013

2. Duszno tu masz.

"Beep, beep, beeeeeeeeep". Nieprzytomna Rose szukała ręką budzika, żeby mogła nim zaraz rzucić w ścianę. Ziewnęła, przeciągnęła się i usiadła na łóżku. Popatrzyła w lewo i jak zwykle zastała smacznie śpiącą Amy. Jej wystarcza 30 minut żeby doprowadzić się do porządku, czego nie można powiedzieć o Rose. Bosymi stopami podeszła do lustra, próbując okiełznać to coś, co pospolicie nazywa się włosami. Sterczały we wszystkie strony świata. Załamana wzięła ręcznik i bieliznę i zaczęła kierować się do łazienki. Szurając tak ciapami w stronę zbawczego pomieszczenia, usłyszała ciche pukanie do drzwi. Nie była pewna, czy to naprawdę, czy jeszcze śpi, ale na wszelki wypadek postanowiła otworzyć.
- Harris? - powiedziała zachrypniętym głosem, zaskoczona jego obecnością.
- Bój się Boga! Ogarnęłabyś się trochę jak wychodzisz do ludzi! - zjechał ją już na dzień dobry. Posłała mu tylko zabójcze spojrzenie, a on nie tracąc swojego cennego czasu, podał jej powód swojej wizyty. - Nie wiem jak to możliwe, ale zapomnieliśmy wczoraj o kamerach. Simon pomaga panu Black, temu od kamer, i widział nas wczoraj. Powiedział, że spróbuje to jakoś załatwić, ale nie jestem pewny czy mu się uda. Wiesz Stone co to oznacza? - Rose w odpowiedzi zrobiła tylko ogromne oczy i złapała się za serce.
- Za nieprzestrzeganie regulaminu grozi wydalenie ze szkoły - powiedziała bardziej do siebie niż do niego.
- Wiem, że ani Ty, ani ja nie chcemy wracać do domu, dlatego musimy wymyślić jakąś wspólną wersję. Zresztą już wymyśliłem. - Rose spojrzała na niego pytająco i długo nie musiała czekać na wyjaśnienia - Powiemy, że poszłaś biegać i źle się poczułaś, a ja byłem obok i jako dobry przyjaciel z Tobą pobyłem na świeżym powietrzu. Potem się zasiedzieliśmy i zapomnieliśmy o godzinie, a nie chcąc nikogo budzić weszliśmy po drabinie do środka - na koniec swojej wypowiedzi wyszczerzył się szeroko ukazując przy tym szereg białych zębów. - Tak, wiem, genialny jestem.
- Serio, to jest ten Twój plan?
- A co, masz lepszy? - oburzył się, niezadowolony z faktu, że coś jej jeszcze nie pasuje. - Zresztą po co ja Ci to wszystko mówię. Powinienem sam ratować swoją dupę, a nie zadręczać się jeszcze Twoją - włożył ręce w kieszenie i zaczął się oddalać.
- Dobra, poczekaj... Niech będzie.
- Zapamiętałaś dokładnie?
- Aż tak dużo szczegółów to Ty nie podałeś - uśmiechnęła się do niego złośliwie.
- Nie denerwuj mnie, bo jeszcze mogę się rozmyślić.
- Łaskę mi robisz?
- Tak, a co Ty myślałaś?
Założyła tylko ręce na piersi zabijając go wzrokiem. Wzrok chłopaka powędrował na dekolt dziewczyny, która w rękach trzymała ręcznik i swoją bieliznę.
- Ładne majteczki - powiedział, wzrokiem wskazując na białe, koronkowe stringi, które jako pierwsze wpadły dziewczynie w ręce. Oburzona i lekko zawstydzona posłała mu tylko głośne 'zboczeniec' i zamknęła drzwi. Zaspana była niemiłosiernie i wręcz potrzebowała prysznicu, po którym jak się okazało była gotowa stawić czoła dzisiejszemu dniu. Lekko zdenerwowana zabrała się za malowanie rzęs.
- Co Ci się dzieje? - spytała Amy, która zwróciła uwagę na dziwne zachowanie przyjaciółki.
- Nic, a co ma się dziać? - starała się odpowiedzieć najbardziej normalnym tonem, na jaki było ją stać w tym momencie.
- No przecież widzę - przewróciła oczami i usiadła obok niej.
- No serio, wszystko w porządku - odwróciła się w stronę blondynki i posłała szczery uśmiech.
- Niech Ci będzie - pogroziła jej szczotką do włosów i sama zabrała się za malowanie.
Rose otworzyła ogromną szafę, w której po wczorajszym sprzątaniu panował porządek, wyjęła z nich czarne rurki i beżowy sweterek. Po umyciu, ciemne włosy ładnie się ułożyły, dlatego postanowiła zostawić je rozpuszczone.
- Idziesz na śniadanie? - Rose spytała Amy, która próbowała dopiąć guzik w spodniach.
- Boże, załamię się zaraz - usiadła na sofie, z miną zbitego psa. - To już drugie w tym tygodniu, w które nie mogę się zmieścić - ukryła twarz w dłoniach.
Rose zaśmiała się cicho pod nosem, gdyż figura jej przyjaciółki była najbardziej pożądaną w całej szkole. Podeszła i kucnęła przed nią.
- Skarbie, wstań może czasami 5 minut wcześniej, dokładnie zobacz czyje bierzesz ubrania, a dopiero potem ubolewaj jaka jesteś gruba i brzydka - zaśmiała się w głos na widok miny przyjaciółki, gdyż ta zamiast swoich spodni, wzięła jej. Nie do opisania była jej ulga. Z dobrymi humorami zaczęły się kierować do jadalni, gdzie serwowane były posiłki.


Największe pomieszczenie w całej szkole. Jedyne miejsce, gdzie wszyscy uczniowie spotykali się, aby zjeść posiłek. Stoły ułożone były rocznikowo. Rose i Amy kierowały się do tego położonego najdalej, gdyż były już w ostatniej klasie. Zajęły swoje miejsca i jak reszta uczniów, zaczęły jeść śniadanie. Nabierając sobie płatków do miski, Rose spotkała się spojrzeniem z Willem. Nie mogli dać po sobie poznać, że coś jest nie tak, dlatego jak zwykle się zjechali i tyle z ich uprzejmości. Pałaszując posiłek, w głośnikach rozbiegł się głos sekretarki szkoły. Rzadko kiedy można było ją usłyszeć, więc wszyscy na moment przestali rozmawiać i skupili się na tym, co za chwilę miała powiedzieć.
- Will Harris oraz Rose Stone po śniadaniu proszeni do gabinetu dyrektora.
Niby to tylko kilka słów, ale jak bardzo zaskakujących i nieprawdopodobnych. W całej sali zaczęły się szepty, szturchania oraz wytykanie palcami. Rose z rezygnacją odłożyła łyżkę i tępo zaczęła patrzeć w miskę.
- Możesz mi teraz do cholery powiedzieć o co w końcu chodzi? - szepnęła do niej Amy, która teraz za nic w świecie by nie odpuściła.
- Potem.. Muszę iść - powiedziała, gdy zobaczyła, że Will również wstaje ze swojego miejsca. Oboje wyszli z pomieszczenia, w którym aż roiło się od plotek. Całą drogę szli w milczeniu, modląc się o to, aby ich nie wydalono ze szkoły. Rose nie znała przeszłości Willa, tak samo jak on jej, jednak po jego minie można było wnioskować, że nie uśmiecha mu się powrót do domu. Gdy znaleźli się na miejscu, nie wiedzieli dokładnie co mają zrobić.
- Wchodzimy? - spytał lekko drżącym głosem szatyn.
- Nie mamy wyboru - odpowiedziała mu cicho i zapukała do drzwi.
- Proszę! - usłyszeli donośny głos, który należał do dyrektora placówki.
- Dzień dobry. Chciał nas pan widzieć, panie dyrektorze? - spytała słodko właścicielka zielono-niebiskich oczu.
- A, tak. Siadajcie proszę - gestem ręki wskazał na dwa fotele stojące na przeciw jego biurka. Niepewnie zajęli swoje miejsca i oboje zaczęli bawić się palcami u rąk.
- Kawy? Herbaty? O, może obejrzelibyśmy pewien film, co Wy na to? - no tak, cały pan Clive. Znany ze swojej stanowczości oraz sarkazmu. Nie czekając na odpowiedź, wziął do ręki pilot i wcisnął 'play'. Na ogromnym płaskim ekranie, który wisiał na ścianie, pojawili się Rose i Will wdrapujący się po drabinie, docinający sobie nawzajem. Na policzki dziewczyny wstąpiły rumieńce, on chciałby w tym momencie zapaść się pod ziemię.
- Chcielibyście mi to jakoś wytłumaczyć? Chociaż w sumie nie, nie psujcie mi humoru - machnął ręką i upił łyk kawy. - Przez miesiąc pomagacie w jadali, sprzątacie korytarze oraz z racji tego, że jesteście bardzo dobrzy w nauce, pomagacie słabszym uczniom. Zrozumiano?
Żadne z nich nie ośmieliło się zaprzeczyć, dlatego jak na rozkaz pokiwali twierdząco głowami.
- Dziękuję, do widzenia.
- Do widzenia - zamruczeli pod nosem i opuścili gabinet. Żadne z nich nie śmiało z nim dyskutować.
- Przynajmniej zostaliśmy w szkole... - Rose chciała samą siebie jakoś pocieszyć.
- Rewelacja, powiem Ci - uśmiechnął się do  niej złośliwie chłopak i usiadł na ławce. Usłyszeli dźwięk dzwonka oznajmiąjącego początek lekcji, jednak ani jej, ani jemu nigdzie się nie spieszyło.
- Muszę zapalić - stwierdziła Rose i zaczęła kierować się do 'palarni', gdzie palili uczniowie, gdy nie można było wyjść na zewnątrz.
- Ty palisz?!
- Głośniej, druga część budynku jeszcze Cię nie usłyszała - upomniała go dziewczyna.
- No, no Stone, niegrzeczna się robisz - powiedział ze zdziwieniem, lub może bardziej z uznaniem. - Poczekaj, też idę.
Szli tak ramię w ramię, omijając wszystkie możliwe kamery, aż znaleźli przy zbawczych drzwiach, prowadzących do nigdy nie wywietrzanego pomieszczenia. Od razu odurzył ich smród dymu tytoniowego, jednak po chwili już im to nie przeszkadzało. Rose wyjęła z torby papierosa i go odpaliła. Will zaczął nerwowo klepać się po kieszeniach, jednak nigdzie nie mógł znaleźć paczki.
- Kurwa - przeklął pod nosem - Stone, daj mi szluge.
- Co to, rozkaz?
- Błagać na kolanach Cię nie będę.
- Twoja strata - wzruszyła ramionami i głęboko się zaciągnęła.
- Nie denerwuj mnie, już mam wystarczająco zruszone nerwy. - wysyczał w jej stronę i zaczął dobierać się do jej torebki.
- Ej ej ej, łapy przy sobie!
- Daj. Mi. Tą. Szlugę.
- Poproś - uniosła zadziornie brew do góry.
- Chyba śnisz - prychnął po nosem
- To nie ja w tym momencie cierpię na głód tytoniowy.
Chłopak znacznie się do niej przybliżył, opierając ją o ścinę. Ręce rozłożył po obu stronach jej głowy, tak, że nie miała możliwości poruszenia się. Nachylił się nad nią delikatnie, patrząc łakomo na jej lekko uchylone usta. Prawą ręką przejechał po jej policzku, lewą zaczął powoli dobierać się do torebki. Dziewczyna stała w miejscu, w ogóle nie rozumiejąc intencji chłopaka i szybkości sytuacji, która się rozwijała. Ten odsunął się po chwili, z triumfem trzymając w dłoni papierosa.
- Nie wierzę, że tak łatwo dałaś mi się omamić - powiedział wyraźnie zadowolony ze swojego planu.
- Dupek.
- Och, lejesz mi miód na serce, Stone - złapał się za klatkę piersiową i wzniósł oczy do góry.
Ta w odpowiedzi wywróciła tylko oczami i pokręciła załamana głową.
- Wychodzę. Pamiętaj, że musimy być 30 min wcześniej żeby pomóc z obiadem - przypomniała mu gasząc swojego papierosa.
- Mhmm - odpowiedział zrezygnowany chłopak.
Otworzyła drzwi, a po upewnieniu się, że nikogo nie ma, zaczęła kierować się na pierwszą lekcję.
Wpadła jak torpeda do klasy, przepraszając za swoje zachowanie i usprawiedliwiając się wizytą u dyrektora. Wszystkie 30 par oczu skierowane były na nią, jednak ona postanowiła to zignorować. Wiedziała, że przez najbliższe sto lat będzie wysłuchiwała plotek na temat swój i Harrisa, dlatego z udawaną obojętnością zajęła swoje miejsce. Na jej ławce czekał już liścik od Amy: "jeśli zaraz mi wszystkiego nie wytłumaczysz, to obiecuję, że osobiście Cię uduszę!" Rose wiedziała, że nie uda jej się uciec przed swoją dociekliwą przyjaciółką, więc zabrała się za pisanie baaardzo długiej rozprawki, dotyczącej wczorajszego i dzisiejszego dnia. Gdy blondynka przeczytała liścik, nie mogła w to wszystko uwierzyć, a potwierdzeniem tego były otwarta buzia i ogromne oczy.


Reszta lekcji minęła zarówno Rose jak i Willowi niesamowicie opornie. Każdy szeptał na ich temat, wytykał palcami. Szatynka starała się to ignorować, chłopak natomiast groził każdemu, kto ośmielił się wspomnieć o tej sytuacji. Po skończonych zajęciach dziewczyna skierowała się do swojego pokoju. Miała niecałe 20 minut żeby odpocząć, gdyż za chwilę musiała iść do jadalni. Położyła się na łóżku i cieszyła się tymi minutami ciszy, które w końcu nastały.  Niewiele to trwało, więc już po chwili była w drodze do stołówki. Nie zdziwiła się, gdy na miejscu nie zastała współwinnego ich kary. Uprzedziła kucharki o tym, że idzie po Willa i ponownie wracała do części budynku, w której znajdowały się pokoje. Zapukała do drzwi Harrisa, jednak odpowiedziała jej cisza. Zdenerwowana, bez dłuższych przemyśleń, nacisnęła stanowczo klamkę.
- Jak zaraz nie ruszysz tej swojej dupy... - zaczęła ostro, ale skończyła w połowie zdania. Will stał przed nią w samych dżinsach, eksponując przy tym swoją klatkę piersiową oraz wszystkie mięśnie. Na twarz dziewczyny od razu wstąpiły rumieńce, dlatego spuściła głowę w dół.
- Ooo, czyżby nasza cnotka niewydymka się zawstydziła? - podszedł do niej, wykorzystując sytuację.
Ta odruchowo postawiła krok w tył, jednak na swoich plecach poczuła tylko chłodne drzwi. To już druga taka sytuacja tego dnia, więc tym razem postanowiła być bardziej pewna siebie.
- Z chęcią Harris, jednak wybacz, nie widzę tu nic godnego mojego zawstydzenia - odpowiedziała mu zadziornie, zakładając ręce na piersi. Podziałało to na niego jak płachta na byka.
- Och, naprawdę? - zaczął podchodzić coraz bliżej niej, patrząc na nią tym swoim wzrokiem boskiego alvaro. - Skoro tak, to skąd te rumieńce? - spytał, przy tym znacznie zniżając swój głos. Dotknął jej rozgrzanych policzków, a ona aż drgnęła. Co dziwniejsze, on też coś poczuł. Zmieszana całą tą sytuacją, odwróciła głowę, jednak nie dała za wygraną.
- Po prostu masz tu duszno - odpowiedziała lekko zachrypniętym głosem, odwracając się i patrząc mu prosto w oczy. Jej zielono-niebieskie oczy spotkały się z jego szarymi. Były niemal identyczne, jednak jej były jakby żywsze. Przyparł ją swoim ciałem mocniej do ściany, zakładając swoje ręce nad jej głową. Poczuła jego ciepły oddech na swojej twarzy i odruchowo mocniej wciągnęła powietrze. Nie wiedziała co się z nią działo, on też zdawał się być daleki od swojego zdrowego rozsądku. Jego lewa dłoń powędrowała wzdłuż jej talii, i aż wyczuć można było prąd, który przebiegł przez nią w tamtym momencie. Zauważył to i uśmiechnął się lekko sam do siebie. Nie, nie, nie. W jednej sekundzie się opanowała i wyprostowała, dając mu do zrozumienia, żeby się odsunął.
- Rzeczywiście, trochę tu duszno - powiedział tak samo zachrypniętym głosem jak i jej. - Za minute jestem gotowy.


Rose nie czekając na niego, wyszła z pokoju i szybkim krokiem zaczęła kierować się do jadalni. Po drodze starała się opanować swój oddech i drżące dłonie. Zatrzymała się nagle i sama do siebie powiedziała : "Co to kurwa było?" Pokręciła tylko głową i już w miarę spokojnie weszła do jadalni, gdzie zaczęła pomagać rozstawiać talerze.


" Co to kurwa było?" to samo pytanie zadał sobie Will. Szedł jak zwykle z rękoma w kieszeniach, nie zważając na innych uczniów. Z impetem otworzył drzwi do jadalni i od razu zauważył krzątającą się, uśmiechniętą od ucha do ucha Rose. Poczuł dziwny prąd przebiegający przez jego ciało, jednak zignorował to. Wziął do ręki sztućce i zaczął je rozkładać. Starali się na siebie nie patrzeć i w efekcie ich misja zakończyła się powodzeniem. Swoją pracę skończyli w momencie, gdy do pomieszczenia zaczęli schodzić się uczniowie. Jak gdyby nigdy nic zajęli swoje miejsca i zaczęli jeść obiad.
- I co, i co? - zaczęła podskakiwać na swoim krześle Amy, starając się wydobyć z Rose jakiekolwiek informacje.
- Ale co? - odpowiedziała jej z pełną buzią, co wyglądało dosyć śmiesznie.
- No on jest meeega przystojny, wysoki, umięśniony... - zaczęła wyliczać na palcach blondynka.
- ... chamski, arogancki, zakochany w sobie, głupi dupek - dokończyła za nią przyjaciółka przełykając kawałek kurczaka. Amy wywróciła tylko oczami, wiedząc, że na nic są jej starania.
Szybko zmieniły temat i zaczęły plotkować o wszystkim innym, tylko nie o Willu. Po skończonym posiłku i po sprzątaniu, zmęczona Rose położyła się plackiem na łóżku, nie mając dziś już zupełnie na nic ochoty. Amy czytała książkę, dlatego szatynka beż żadnych 'ale' mogła na chwilę zasnąć.


 "Gdzie ona jest do cholery?!" pytał sam siebie Will. Była już 18.40, a jej nie było jeszcze w jadalni. Mieli pomóc przygotować kolację, jednak dziewczyny nigdzie nie było. Zdenerwowany postanowił po nią pójść. Bez żadnego pukania wpadł do jej pokoju jak oparzony.
- Stone!
Na jego głośny krzyk odpowiedziała mu tylko cisza. Skierował się do sypialni dziewczyn. Zastał tam smacznie śpiącą Rose, szczelnie opatuloną kołdrą. Uśmiechnął się złośliwie i bez żadnego uprzedzenia ściągnął z niej kołdrę.
- Ej!!!! - dziewczyna obudziła się w sekundzie.
- Nie chciałbym być niemiły, ale mamy niecałe 15 minut, żeby pomóc przygotować tą cholerną kolację, dlatego rusz tą swoją dupę, albo Cię tam zaniosę!
Do Rose docierało co drugie słowo, gdyż cały czas pogrążona była w swoim śnie. Ziewnęła głośno i zaczęła się przeciągać, na co zdenerwowany chłopak wywrócił oczami.
- Masz 30 sekund.
- Mhmm.
Wstała powoli, kierując się do lustra. Usiadła na pufie i zaczęła powoli rozczesywać włosy.
- Dobra, dość tego. Sama chciałaś.
Podszedł do niej szybko, złapał w talii i przerzucił sobie przez ramię. Nie zwracając uwagi na krzyki dziewczyny, zaczął z nią iść prosto do jadali. Postawił ją dopiero gdy znaleźli się na miejscu.
- Chyba śnisz, jak będę zapierdzielał tutaj sam - powiedział do niej i zaczął rozkładać talerze.
Oburzona dziewczyna zabrała się za sztućce i niechętnie je rozkładała. Gdy skończyli, usiadła zaspana na swoim miejscu i powoli zaczęła jeść. Za chwilę podbiegła do niej Amy.
- Czemu mnie nie zbudziłaś? - spytała cała ubrudzona dżemem.
- Budziłam, ale cały czas mówiłaś 'jeszcze 5 minut, zaraz wstanę'. Musiałam iść do pani Morris, żeby ustalić kiedy mogę przynieść referat, więc nie miałam czasu żeby ściągnąć Cię z łóżka.
- Dobra, Twoje grzechy zostały Ci odpuszczone - posłała jej leniwy uśmiech i zaczęła przeżuwać bułkę. Amy zaśmiała się głośno na ten widok i sama zabrała się za pałaszowanie kolacji.
Sprzątanie po posiłku szło im dość opornie. Ona co chwilę plątała się o własne nogi, on z kolei zbił już 4 talerze. Nie zamienili ze sobą słowa, chociaż prawdę mówiąc, żadne nie miało ochoty na rozmowę. Po 15 minutach oboje kierowali się do swoich pokoi.
- Jeśli jutro zaśpisz, to przyjdę i własnoręcznie Cię zabiję - pogroził jej palcem Will.
- Mhmmm - mruknęła tylko i machnęła na niego ręką.
- Co Ty ćpałaś coś? - potrząsnął nią chłopak - zachowujesz się jakbyś miała za chwilę paść i już nie wstać.- Dziewczyna w odpowiedzi ziewnęła tylko i oparła się o niego.
- Stone, ogarnij się.
- Mhmmm - zamruczała mu do klatki piersiowej, a on zrezygnowany uderzył się z otwartej dłoni w czoło.
- Przybiorę przez Ciebie na masie - wysyczał w jej stronę i ponownie przełożył sobie przez ramię, niosąc ją do jej pokoju.





Aaaaale się męczyłam nad tym rozdziałem ;o i jakiś długi mi wyszedł ;o no ale mam nadzieję, że przeczytacie cały i nie będzie aż tak źle :D kolejny dodam dopiero w następnym tygodniu, gdyż wybywam na weekend :D miłego czytania misie i komentujcie ;*




niedziela, 23 czerwca 2013

1. Wyglądasz strasznie.

Szedł szybkim krokiem na swoje zajęcia, na które de facto był już spóźniony. Wszedł do sali bez słowa wyjaśnienia i zajął swoje miejsce. Wzrok wszystkich obecnych dziewcząt w klasie skierował się ku niemu, jednak on zdawał się tego nie zauważyć. Cały czas miał podwyższone ciśnienie poprzez sytuację na korytarzu. 'Jaką ona miała czelność na mnie wpadać?!'. Nie potrafił się skupić na lekcji. Długopisem, który trzymał w ręku, wystukiwał miarowy rytm. Nikt jednak nie śmiał zwrócić mu uwagi. Przesiedział tak do końca geografii, po czym jak strzała wystrzelił na korytarz w momencie gdy zadzwonił dzwonek. Nie miał ochoty na resztę zajęć, dlatego skierował się do swojego pokoju, gdzie mógł chociaż przez chwilę pobyć sam.

Starała się zapomnieć o sytuacji sprzed kilkunastu minut. Jakim prawem nazwał ją szmatą?! Obiecała sobie, że nie daruje mu tego i odpłaci się. Nie wiedziała jeszcze jak, jednak jej zawziętość i stanowczość miały jej w tym pomóc. Nie chcąc tracić więcej z lekcji biologii, zaczęła pisać notatkę na temat rozwoju ssaków.


Szkoła imienia Melissy Clark była budynkiem z wieloletnią przeszłością. Uczęszczali do niej nastolatkowie, którzy w przeszłości mieli do czynienia z różnymi problemami. Wyposażona ona była w pokoje dla każdego z uczniów, łazienki, jadalnię, pokój zabaw, salę gimnastyczną oraz bibliotekę. Drugi dom, dla niektórych jedyny. Po skończonych zajęciach Rose przemierzała korytarze w kierunku swojego pokoju. Z uśmiechem na twarzy przyglądała się młodszym uczniom szkoły, którzy grali w nieznaną jej grę. Wkładali w nią jednak tyle emocji, że nie dało się przejść obok nich obojętnie. Jeszcze jeden zakręt i była na miejscu. Przekręciła 2 razy w prawo kluczykiem i już po chwili znalazła się w swoim azylu. Oparła się plecami o drzwi i wypuściła z płuc głośno powietrze. Odpowiedziała jej cisza, więc najwyraźniej jej przyjaciółka nie wróciła jeszcze z zajęć. Odłożyła w kąt torbę i rzuciła się z impetem na łóżko. Dzisiejsza noc rzeczywiście dała jej się we znaki. Wystarczyłoby 10 minut, a spałabym niczym małe dziecko. Wzięła się jednak w garść i na początek przebrała się ze szkolnego mundurku w wygodniejsze ubrania. Tak, siwy dres i niebieska bluza z kapturem były jej ulubioną częścią garderoby. Rozejrzała się po pokoju. Nie zaszkodziłoby posprzątać. Nie lubiła odkładać rzeczy na potem, dlatego od razu wzięła się do roboty. Nie ograniczała się tylko do zewnętrznych powierzchni - postanowiła wywrócić pokój do góry nogami. W momencie gdy znalazła się pod stertą ubrań wyciągniętych z szafy, do pokoju weszła Amy.
- Wiedziałam - rzuciła krótko.
- Ale co?
- Już dawno trzeba było zapisać Cię do psychiatry - wzruszyła tylko ramionami i przeszła koło przyjaciółki jak gdyby nigdy nic.
- Pomóż mi - w błagalnym geście, Rose złapała blondynkę za kostkę u nogi - Nie ogarnę tego za nic w świecie - podkuliła pod siebie kolana i zrobiła minę niewiniątka. Amy wywróciła tylko oczami. Nie potrafiła jej odmówić w żadnej sprawie. Odłożyła swoją torbę na bok i usiadła koło szatynki.
- To jest ostatni raz, kiedy dałam się nabrać na Twoje nieproporcjonalnie duże oczka - burknęła pod nosem, na co właścicielka owych ogromnych oczu parsknęła głośno śmiechem. W niecałą godzinę uwinęły się ze wszystkim. Rose zmęczona dzisiejszym dniem ostatkiem sił dowlekła się do łóżka. Niewiele myśląc nakryła się kołdrą i już po 10 minutach spała jak zabita.


Nerwowo szukał czegoś w swojej części pokoju. Klął pod nosem nie mogąc znaleźć rzeczy, która w tym momencie była mu niezbędna.
- Może powiedziałbyś w końcu czego szukasz, to bym Ci pomógł - odezwał się Tom, przyjaciel Willa, który już od dobrych kilkunastu minut przyglądał się współlokatorowi.
- Zamknij się - wysyczał tylko w jego stronę, po czym znowu zabrał się za przeszukiwanie szafy.
- Jak chcesz - rówieśnik wyciągnął przed siebie nogi, wziął pilot do ręki i zaczął oglądać pierwszy lepszy program, który aktualnie włączył.
- Ścisz to do cholery, bo tym bardziej nie mogę się skupić!
Na te słowa chłopak o kruczo czarnych włosach podgłośnił jeszcze bardziej. Zirytowany postawą przyjaciela, Will wyszedł z pokoju, przed tym uderzając Toma w tył głowy. Zamknął za sobą drzwi i wyprostował się. Nie wiedział dokąd pójść, jednak wiedział, że prędzej spałby na korytarzu niż miałby teraz wrócić do tamtego pomieszczenia.Nie znalazł paczki papierosów, których tak namiętnie szukał, dlatego postanowił przejść się do swojego znajomego, który za niewielką opłatą był w stanie załatwić wszystko. Szkoła mieściła się prawie, że na końcu miasta, więc w pobliżu nie było zbyt wielu sklepów. Nawet jeśli, to uczniowie mieli bezwzględny zakaz opuszczania terytorium budynku. Na zewnątrz mieścił się ogromny ogród, boiska, korty tenisowe. Jednym słowem wszystko, czego dusza zapragnie. Szedł tak przed siebie, z dłońmi w kieszeniach spodni. Nie obyło się oczywiście bez głośnych westchnięć dziewczyn, które dałyby się zabić za jedną randkę z nim. Wiedział o tym doskonale i wykorzystywał to. Nie szukał miłości, wystarczyły mu jednorazowe przygody. Być może nie spotkał jeszcze tej jedynej, lub może po prostu nie liczy się dla niego takie uczucie jak miłość. Tak, zdecydowanie to drugie. Stanął przed pokojem 34 i bez pukania wszedł do środka.
- Witam w skromnych progach - czarnoskóry chłopak, Max, wyszczerzył się na widok szatyna.
- Daj spokój, nie mam humoru - Will machnął ręką i usiadł na fotelu. - Szlugi mi się skończyły.
- I to przez to nie masz humoru? - spytał z niedowierzaniem kolega. W odpowiedzi na dość idiotyczne pytanie, właściciel szarych oczu uderzył się z otwartej dłoni w czoło, dając do zrozumienia, że nie będzie dalej ciągnąć tematu.
- Dobra, dobra... Poczekaj tu chwilę, zaraz wracam - zmieszany nastolatek zniknął za drzwiami do swojej sypialni. Wrócił trzymając w ręku paczkę papierosów.
- Stary, skąd Ty to wszystko bierzesz? - Will pokiwał z uznaniem głową wyciągając pierwszego papierosa.
- Nie wnikaj - w odpowiedzi pokazał mu szereg swoich białych zębów. - To powiesz w końcu o co chodzi?
- Ta szmata, Stone, znowu mnie wkurwiła - powiedział niskim głosem szatyn jednocześnie zaciągając się dymem.
- Człowieku, co jest z Tobą nie tak?
Will popatrzył na niego pytającym wzrokiem. Max przewrócił oczami i zaczął swój monolog.
- Kiedy to Wam się w końcu znudzi? Kłócicie się od dobrych 2 lat, na każdym kroku się wyzywacie. Żadne z Was nie przejdzie obojętnie obok siebie. To już jest męczące patrzeć jak cały czas się kłócicie. Zresztą ona jest całkiem niezła - poruszył w śmieszny sposób brwiami.
- Proszę Cię, nie załamuj mnie. Nie mówimy chyba o tej samej Stone. Jakim cudem ona może Ci się podobać - oczy Willa zrobiły się jak 5 zł.
- Nie tylko mi, co drugi chłopak w tej szkole by się z nią przespał - wzruszył ramionami.
- Błagam, skończ, bo za chwilę się porzygam.
Max machnął tylko ręką i powiedział coś sam do siebie pod nosem.
- Dobra, ja spadam. Dzięki stary jeszcze raz - szatyn poklepał swojego kolegę po ramieniu i wyszedł jak gdyby nigdy nic. Nie chciał jeszcze jednak wracać do swojego pokoju. Mimo, że za godzinę była cisza nocna, postanowił przejść się po ogrodzie.


Obudziła ją burza. Rozpadało się na dobre, a ona miała otwarte okno na oścież. Szybko podniosła się z łóżka i je zamknęła.
- Amy? - krzyknęła z sypialni, jednak odpowiedziała jej cisza. Przeszła do saloniku, gdzie również nikogo nie zastała. Każdy pokój wyglądał tak samo : mały salonik, łazienka i sypialnia. Nie za duży, w sam raz. Zauważyła na stoliku karteczkę z wiadomością od swojej przyjaciółki: 'Wyszłam pobiegać'. Rose spojrzała w stronę okna i nie mogła uwierzyć, że Amy poszła biegać w taką pogodę. Niewiele myśląc włożyła na siebie swoją ulubioną bluzę, szare dresy i ciepłe emu, które pierwsze wpadły jej w oko i poszła szukać swojej współlokatorki. Gdy była już na zewnątrz, naciągnęła na głowę kaptur. Skierowała się na ścieżkę w ogródku, wyznaczoną do biegania. Jako że padało coraz to bardziej musiała się pospieszyć. Biegała tak i biegała, bezskutecznie. Żywej duszy tam nie było. Chcąc się schować chociaż na chwilę, podbiegła pod daszek gdzie znajdowała się jedna ławka. Było ciemno jak diabli, więc nic praktycznie nie mogła zauważyć. Weszła na coś, lub co wydawało się bardziej prawdopodobne - na kogoś. Wstała jak oparzona i piskliwym głosikiem przeprosiła.
- Kurwa, Stone, dasz mi dziś w końcu spokój?  - nie pomyliłaby tego głosu z żadnym innym.
- Harris - powiedziała cierpko.
- We własnej osobie.
- Co Ty tu robisz? Pada.
- Dzięki Stone za info, sam bym pewnie się nie domyślił - odpowiedział jej sarkastycznie. Ona tylko wywróciła oczami i usiadła obok niego. - A Ty co tu robisz? - sam nie wiedział dlaczego właściwie kontynuuje rozmowę.
- Szukam Amy, poszła biegać.
- Siedzę tu od dobrych 30 minut i nie widziałem, żeby ktokolwiek tędy biegł.
Nastała cisza, która o dziwo ich nie krępowała. Ona pochłonięta była swoimi myślami, on swoimi.
Nagle zagrzmiało, a Rose aż się wzdrygnęła.
- Dobra, spadam - oznajmił krótko i wstał.
- Poczekaj, ja też - powiedziała szybko, nie myśląc dokładnie nad tym co wyszło z jej ust. Uniósł jedną brew do góry, patrząc na nią dziwnym wzrokiem.
- Yyy, dlaczego miałbym na Ciebie czekać?
Zmieszana szatynka nie wiedziała co mu ma właściwie odpowiedzieć. Jego też tak jakby zachowanie dziewczyny nieco zdziwiło, dlatego tylko machnął ręką i zaczął iść przed siebie. Nie chcąc zostać sama, Rose podbiegła do niego.
- Co Ty do cholery robisz? - Willa zaczęła denerwować ta cała sytuacja.
- Boję się burzy - powiedziała cicho.
- Masz problem - wzruszył ramionami i znowu zaczął iść. Rose nie odpuszczała i po raz kolejny do niego podbiegła. Naprawdę przestraszyła się tych piorunów.
- Wkurwiasz mnie.
- Ty mnie też i jakoś żyję.
- Rozmazałaś się - popatrzył na jej twarz - Boże, jaka Ty jesteś straszna.-  Oburzona szatynka podniosła na niego swój wzrok i zmarszczyła nos.
- Ty urodą też nie grzeszysz.
- W tym momencie przyznałaś mi rację, że jesteś straszna - wypomniał jej zadowolony z siebie Will. Załamana Rose nic na to nie odpowiedziała tylko burknęła coś pod nosem. Przed drzwiami budynku znaleźli się 10 minut po ciszy nocnej. Jako, że drzwi są zamykane punktualnie o 22.30, nie było szans aby ktoś z zewnątrz mógł wejść do środka.
- To Twoja wina Stone, przez Twoją brzydotę zapomniałem o godzinie - wskazał na nią palcem wskazującym.
- Jeszcze jedno słowo Harris, a obiecuję, że zabiję Cię na miejscu - zagroziła mu szatynka - Jak teraz wejdziemy?
- Nie mam pojęcia... - chłopak pokręcił głową w geście załamania - O ile dobrze pamiętam to z drugiej strony stała kiedyś drabina, możemy po niej wejść do środka.
Nie mieli wyboru, dlatego skierowali się na tył szkoły. Rzeczywiście, drabina dalej tam stała, jednak jej stan pozostawiał wiele do życzenia.
- Ja po niej nie wejdę - powiedziała stanowczo Rose.
- Jak tam sobie chcesz, narazie - rzucił krótko w jej stronę i zaczął wdrapywać się po szczebelkach.
- Dobra, czekaj! - złapała chłopaka za nogę, dając mu do zrozumienia, żeby dał jej się wdrapać pierwszej.
- Nie wiem, czy ta biedna drabina wytrzyma swój ciężar - zaczął się głośno zastanawiać. Dziewczyna puściła tę uwagę mimo uszu i zaczęła powoli wchodzić na górę. Nie wiedziała jednak do czyjego pokoju będzie musiała zapukać, żeby im otworzono. Gdy byli już prawie na samej górze, Will krzyknął aby weszła na dach, bo są tam chyba drzwi, prowadzące do środka. Jak powiedział, tak zrobiła. Na całe szczęście były otwarte, dlatego już bez żadnych problemów zaczęli kierować się do swoich pokoi. Szli w milczeniu, a gdy mieli już się rozdzielać, Rose stanęła w miejscu.
- Tej sytuacji nigdy nie było - powiedziała poważnie. Chłopak tylko potwierdził skinieniem głowy i poszedł w swoją stronę. Cała przemoczona weszła do swojego pokoju. Zastała tam Amy, która siedziała na fotelu owinięta kocem, popijając herbatę.
- Gdzie Ty byłaś?! - krzyk Rose rozległ się po całym pomieszczeniu.
- Z Amandą - powiedziała powoli Amy, nie wiedząc o co dokładnie chodzi jej przyjaciółce. - Strasznie wyglądasz, gdzie Ty byłaś?
- Szukałam Cię, napisałaś, że idziesz biegać... - załamana dzisiejszym dniem Rose usiadła na drugim fotelu podpierając głowę o ręce. - Jestem wykończona, idę pod prysznic - oznajmiła i poszła do łazienki. Czysta już, weszła pod kołdrę i w ciągu kilku minut zasnęła.




I jest pierwszy rozdział :) nie wyszedł mi taki, jaki chciałam, no ale nic :< dziękuję misie, że nie zapomniałyście o mnie i bardzo się cieszę, że spodobał Wam się mój prolog :D Także czytajcie, komentujcie i do następnego! ;*

czwartek, 20 czerwca 2013

Prolog

Wbiegła cała zadyszana do klasy, spóźniona. To nie w jej stylu. Wczorajsza kłótnia z tatą, nieprzespana noc, złośliwość rzeczy martwych takich jak budzik, zrobiły swoje. Wydukała ciche 'przepraszam', po czym zajęła swoje miejsce w ławce. Po drodze napotkała dłoń przyjaciółki, która po dotknięciu z jej, natychmiast przyniosła poczucie ulgi i bezpieczeństwa. Spojrzała na nią ukradkiem, po czym posłała ciepły uśmiech. Szybko ominęła ławki pozostałych uczniów i  zwinnie usiadła na swoim miejscu , zadowolona z tego, że w końcu znalazła się na zajęciach. Rozpakowała z torby potrzebne rzeczy. Nie darowałaby sobie, gdyby miała opuścić ją lekcja historii. Co tu dużo mówić, żadna lekcja nie mogła jej opuścić! Od zawsze była prymuską, tą najgrzeczniejszą i najinteligentniejszą w całej szkole. Można powiedzieć, że była wręcz wzorem do naśladowania. Kochała się uczyć. Było to głównym celem w jej jakże bardzo kruchym życiu. W pełni już skupiona, otworzyła zeszyt i zaczęła notować przyczyny i skutki II Wojny Światowej.


Ale ja nie chcę wracać do domu, rozumiesz?
Jest mi tu dobrze i niech tak zostanie!
Nie rób mi tego!
Nie pozwolą Ci mnie stąd zabrać, nie po tym wszystkim...
Tato, proszę...

Usłyszała już potem tylko nic nie znaczące sygnały w słuchawce telefonu. Usiadła na skraju łóżka i pozwoliła łzom swobodnie wydostawać się z jej oczu. Wiedziała, że płacz w niczym jej nie pomoże, jednak musiała dać upust emocjom. Ukryła twarz w dłoniach, które już po chwili zaczęły robić się wilgotne. W jej głowie aż roiło się od myśli. Chciała w tym momencie móc być przy swoim najlepszym przyjacielu, który ze względu na nią musiał wyjechać. Nie miała pojęcia gdzie jest, co się z nim dzieje. Wiedziała tylko, że jest bezpieczny. Każdego dnia modliła się o chociażby najdrobniejszy znak od niego, o coś, co dałoby jej pewność, że wszystko z nim w porządku. To właśnie z nim potrafiła rozmawiać o wszystkim bez żadnych skrupułów czy zahamowań. Widział o niej wszystko, tak samo jak ona o nim. Nie potrafiła pogodzić się z myślą, że tak po prostu musiał wyjechać, zostawiając ją z tym wszystkim samą. Nie miał innego wyjścia...
Usiadła na środku dużego łóżka, podkurczając nogi pod siebie i kiwając się na boki, co chwilę pociągając nosem. W pokoju panowała cisza, zakłócana tylko przez odgłosy kropel deszczu obijających się o parapet. Uchyliła okno wpuszczając do środka zimne i orzeźwiające powietrze. Był już listopad, dlatego deszcz o tej porze roku nikogo nie dziwił. Wlepiła swój wzrok w bliżej nieokreślony punkt, zastanawiając się nad tym co będzie dalej. Krajobraz malujący się przed jej oczami był wyjątkowo piękny i uspokajający. Potrząsnęła swoją głową, jakby chciała pozbyć się wszystkich myśli, które krążyły jej po głowie. Sięgnęła do kieszeni swojej bluzy, wyciągając z niej jednego papierosa i zapalniczkę. Zaciągnęła się dymem, który już po chwili dał znać o sobie w jej płucach. Cieszyła się tą chwilę tak długo jak mogła. Wiedziała, że za chwilę do pokoju wróci jej przyjaciółka, a widząc jej stan na pewno nie da jej spokoju. Wyrzuciła resztki spalonego tytoniu i zamknęła okno. Chcąc tylko aby ten dzień już się skończył, od razu skierowała się do łazienki, gdzie wzięła szybki prysznic. Przebrana w piżamę, wskoczyła pod kołdrę cała się nią opatulając. Po niedługiej chwili usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i głośne kichnięcie. Uśmiechnęła się tylko pod nosem i zamknęła oczy, udając, że śpi. Nie chciała żadnych pytań. Amy najwyraźniej się nabrała, gdyż po cichu na palcach udała się do łazienki. Wyszła z niej po 15 minutach i już po chwili dało się słyszeć jej miarowy oddech oznaczający, że śpi. Ona tylko przekręciła się na drugi bok, myśląc na zmianę o jej rozmowie z ojcem i o swoim przyjacielu.




- Jutro będziemy omawiać pierwsze lata wojny, więc radzę Wam się przygotować do tematu. To wszystko na dziś, dziękuję.
Profesor Swen zakończył swoją lekcję idealnie w momencie, gdy zadzwonił dzwonek. Zamyślona Rose poderwała się z miejsca, słysząc, że to już koniec zajęć. Przez całą lekcję wracała myślami do wczorajszego wieczoru, przez co nie mogła skupić się na lekcji. Wszyscy jak jeden mąż rzucili się do wyjścia z klasy, zostawiając w klasie ją i Amy. Nie spieszyło im się na przerwę, gdyż uważały, że 10 minut w tę czy w tamtą nie robi żadnej różnicy.
- Rose, mogłabyś zostać na chwilę? - usłyszała spokojny głos profesora.
- Tak, oczywiście - posłała koleżance znaczący wzrok po czym skierowała się do biurka nauczyciela.
- Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku i że dzisiejsze spóźnienie było pierwszym i ostatnim - powiedział na jednym wydechu nie przerywając sprawdzania czyjegoś referatu.
- Tak, przepraszam panie profesorze. Obiecuję, że to już więcej się nie powtórzy - odpowiedziała lekko przestraszonym głosem automatycznie spuszczając głowę w dół.
- Coś się stało? Masz spuchnięte oczy - skierował wzrok znad kartki na twarz dziewczyny.
- Miałam po prostu nieprzespaną noc - wytłumaczyła szybko zgarniając kosmyk włosów za ucho.
- Chciałbym w to wierzyć - profesor westchnął głęboko, a ona w geście przeprosin posłała mu lekki uśmiech. Przełożyła torbę przez ramię i wyszła z sali.
- Dlaczego nie zbudziłaś mnie rano?! - naskoczyła na przyjaciółkę, która czekała na nią pod drzwiami.
- Żartujesz sobie? Nie dało się Ciebie dobudzić - uniosła ręce w geście obronnym i wyminęła swoją rówieśniczkę. - Wiem, że nie lubisz opuszczać lekcji, ale jeden dzień wolny by Ci nie zaszkodził.
Rose posłała jej tylko mordercze spojrzenie, mówiące o tym, żeby lepiej nie kontynuowała swojej wypowiedzi.
- Co się wczoraj stało? Widziałam, że płakałaś, ale pewnie nic z Ciebie bym nie wyciągnęła, dlatego nie męczyłam.
- Nie, nic, no co Ty - nie wiedziała jak zmienić temat, zaskoczyła ją.
- Proszę Cię, znam Cię. Ojciec dzwonił? - no tak, nie ma to jak bezpośrednie pytanie. Ale chyba właśnie za to najbardziej ją lubiła, za jej szczerość i otwartość.
- Porozmawiamy potem, chodźmy na biologię - sprytnie złapała ją za rękę i zaczęła ciągnąć w kierunku sali. Szkoła była ogromna, dlatego musiały się pospieszyć, żeby zdążyć. Rose biegła przez korytarz, zwinnie wymijając pozostałych uczniów. Odwróciła się na moment w stronę przyjaciółki, gdy nagle poczuła, że na kogoś wpada.
- Jak biegasz, sieroto! - usłyszała tak dobrze znany a zarazem znienawidzony głos. William Harris. Niewychowany dupek z równoległej klasy. W słownikowym skrócie bożyszcze wszystkich dziewczyn w szkole, okolicy i mieście. Wysoki brunet, wysportowany, umięśniony, o zniewalających szarych oczach i uśmiechu, nad wyraz chamski i arogancki. Od zawsze otoczony przez grupę nastolatek, które oczarowane jego urodą i wdziękiem chodziły za nim krok w krok. Stał tam razem ze swoimi kumplami śmiejąc się z czegoś lub co wydawało się bardziej prawdopodobne - z kogoś. Jego orszak wtórował mu przy każdym wybuchu śmiechu. Uwielbiali uprzykrzać ludziom życie. Byli młodzi, przystojni, z bogatych rodzin. Poza dziewczynami i imprezami, jakie co weekend urządzali w swoich pokojach, nic ich nie interesowało.
- O proszę, kogo my tu mamy, Stone - odwrócił się i zaczął mierzyć Rose z góry do dołu. Nienawidziła go z całego serca, a jego widok wręcz przyprawiał ją o mdłości.
- Zejdź mi z drogi Harris - wysyczała tylko w jego stronę starając się go wyminąć. Nie pozwolił jej tak szybko uciec, dlatego zagrodził jej drogę swoim ciałem, łapiąc ją za ramię. W całej szkole dało się słyszeć dźwięk dzwonka oznajmiającego początek kolejnej lekcji, więc wszyscy uczniowie jak na komendę zaczęli się rozchodzić do swoich klas.
- Leć na biologię, powiedz pani Cowen, że jestem u pielęgniarki - powiedziała Rose do swojej przyjaciółki, która stała spanikowana. Nie chciała zostawić jej samej, jednak wiedziała, że musi je jakoś usprawiedliwić. Bała się o nią, ale mimo to kiwnęła głową na znak, że zrozumiała i zaczęła biec w kierunku sali. Koledzy Willa także udali się na swoje zajęcia. Zostali zupełnie sami.
- Puść mnie - powiedziała przez zęby z całych sił próbując się wyrwać.
- O proszę, nasza biedna sierotka chce ze mną walczyć? No, no, odważnie - odpowiedział jej tym swoim aroganckim i złośliwym tonem. Zadarła głowę do góry posyłając mu morderczy wzrok, sygnalizujący o jej gotowości do walki. Była świadoma tego, że w każdej chwili mógłby ją uderzyć, jednak nagły przypływ adrenaliny zrobił swoje. Oczy Willa z rozbawionych postawą dziewczyny również zaczęły robić się wąskie i groźne. Jeszcze raz postanowiła szarpnąć ręką, tym samym próbując się uwolnić z jego ucisku, jednak jej próba skoczyła się niepowodzeniem. W zamian za to  brunet z całej siły przyparł ją do ściany, znacznie się do niej przybliżając. Poczuła jego groźny oddech na swojej twarzy, automatycznie odwracając się do niego bokiem.
- Nie zaczynaj, Stone. Dobrze wiesz, że nie lubię jak mnie denerwujesz, a już w szczególności gdy mam zły humor. Wyświadcz mi przysługę i nie każ mi patrzeć na Ciebie w momencie gdy mam o wiele ciekawsze rzeczy do roboty. - wysyczał w jej stronę, znacznie zniżając swój głos. Odważyła się i spojrzała mu w oczy.
- Zauważ, że to Ty mnie trzymasz i nie dajesz od siebie odejść.
W chłopaku aż się zagotowało. Wzmocnił swój uścisk na jej ramieniu, jednak nie dała tego po sobie poznać.
- Od kiedy to zrobiłaś się taka pyskata, co?
- Bądź dla ludzi taki, jacy oni są dla Ciebie - odpowiedziała mu prosto w twarz. Stał stanowczo za blisko niej. Na te słowa nachylił się jeszcze bardziej, podrażniając swoim oddechem jej twarz. Poczuła bijący od niego chłód i brak jakichkolwiek uczuć. Taki właśnie był. Nie dopuszczał do siebie żadnych uczuć, które mogłyby go uczynić miłym i kochającym. Wolał siebie w wersji bezdusznego łajdaka, za którym uganiały się wszystkie dziewczyny. No, nie wszystkie. Z Rose nienawidzili się odkąd tylko znaleźli się w tej samej szkole. Nie było dnia, w którym nie zjechaliby siebie nawzajem. Ona była typem grzecznej córeczki, on nastoletnim buntownikiem. Różnili się od siebie pod każdym względem.
- Zejdź mi z oczu, szmato - powiedział jej prosto w oczy i zaczął iść w swoją stronę.
- Szmatami możesz nazywać te wszystkie niunie, z którymi spałeś, a nie mnie - odkrzyknęła mu wyjątkowo oburzona.
- A co, szkoda Ci? - na jego twarz wstąpił tak dobrze jej znany złośliwy uśmieszek, który był już jego znakiem rozpoznawczym.
- Niedoczekanie Twoje - poprawiła tylko swoją torbę i ruszyła w kierunku sali biologicznej.
- Wiem, że o tym marzysz, Stone!
- Dupek - powiedziała sama do siebie pod nosem, zdenerwowana całą tą sytuacją.





A więc jest i prolog. Mam nadzieję, że nie zniechęcicie się moim poprzednim blogiem, któremu jednak nie podołałam i że będziecie czytać ten. Co prawda nie jest on o The Wanted, jednak mam co do niego innego poważne plany :D A więc czytajcie i komentujcie, kolejny rozdział postaram się dodać już niedługo ;)